Przywożę
Savannah z córką do swojego domu.
- Rozgośćcie się. - wskazuję ręką na salon i idę do kuchni.
Wyciągam
z lodówki przygotowaną wczoraj lasagne i wstawiam do pieca. W międzyczasie
napełniam dwie szklanki sokiem pomarańczowym i znoszę je wraz z dwoma talerzami
i sztućcami do salonu. Sav siedzi na kanapie i karmi małą. Postanawiam jej nie
przeszkadzać i wracam do kuchni. Czekam aż mija odpowiedni czas i wyciągam
danie z piekarnika, a następnie zabieram je do pokoju. Stawiam potrawę na samym
środku i zapalam świeczki.
- I
już. Smacznego. - oznajmiam i siadam w fotelu naprzeciwko niej.
-
Dziękuję. Tobie też smacznego. - odpiera nieco przerażona i odkłada małą do
nosidełka.
Nakładam
jej na talerz porcję, najpierw małą na posmakę, a następnie sobie. Hudson bierze
do ust pierwszy kęs i na chwilę zamyka oczy. Uśmiecham się na ten widok.
-
Całkiem dobre, Alex. - mówi już swobodniej i zabiera się za dalsze jedzenie.
-
Dziękuję. Mama mnie tego nauczyła. - zaczynam opowiadać jej o swojej rodzinie.
Słucha mnie z uwagą, co jakiś czas zadając pytanie lub wtrącając coś od siebie.
Po
obiedzie zmywam naczynia i szykuję szybki deser. Lody śmietankowe z bitą
śmietaną i świeżymi owocami.
-
Proszę. - podaję jej pucharek i siadam ze swoim obok.
-
Dzięki. Wiesz, że nie musiałeś tego robić... - uśmiecha się w moim
towarzystwie, pierwszy raz od ponad roku.
-
Musiałem. W ramach przeprosin za tamto. - odpieram i przysuwam się bliżej niej.
Jemy
w ciszy co jakiś czas zerkając na siebie. Mała Rosalie śpi słodko jak aniołek.
-
Savannah, mogę się o coś spytać? - odzywam się, cały czas wpatrując się w
malutką.
-
Tak. - odpowiada niepewnie. No tak, nie wie, czego się po mnie spodziewać.
-
Czyja jest ta ślicznotka? - pytam i spoglądam Sav prosto w oczy.
- Nie
mogę Ci powiedzieć. - w jej oczach dostrzegam łzy.
-
Zrobiłem coś nie tak? - obejmuje ją nagle, sam nie wiem czemu.
-
Puść mnie. Muszę już iść. - wyrywa się z mojego uścisku i wstaje z kanapy.
Również
się podnoszę i zagradzam jej drogę.
- Nie
chcesz to nie musisz mówić, ale nie wychodź jeszcze. - szeptam jej do ucha i
całuję ją w szyję.
Dziewczyna
bierze głęboki wdech i powoli wypuszcza z płuc powietrze. Boi się mnie, to
oczywiste.
-
Zrobię nam pyszną kolację, jeśli zostaniesz. - składam propozycję i delikatnie
gładzę kciukiem jej polik. - Lubisz pizzę? A może wolisz sałatkę warzywną? -
obejmuję ją w pasie i delikatnie muskam dłonią jej plecy.
-
Może być sałatka. - odpiera cicho i opiera głowę o mnie.
Jest
taka słodka i bezbronna. Żałuję tego co zrobiłem jej w przeszłości.
-
Zaczekaj tu, ja idę do kuchni. - puszczam ją i powoli się odsuwam.
-
Pomogę Ci. - podnosi nosidełko i rusza za mną.
- Jak
chcesz. - rzucam i zaczynam wyciągać z lodówki produkty. - Możesz to pokroić. -
podaję jej pomidora.
Gdy
Savannah kroi warzywo przyglądam się jej uważnie. Prawie nic się nie zmieniła.
Uśmiecham się do niej i zabieram się za przygotowanie innych składników.
Podziwiam, że tak mu zaufała!
OdpowiedzUsuńJa bym w ogóle nie pojechała, a jeśli już byłabym zmuszona to nie wypuszczałabym noża z rąk!
On jest dziwny...
Pozdrawiam i czekam na next.