Zostaję
w studiu sam z Brandonem. Chłopak czujnie się mi przygląda.
- O
co Ci chodzi? - przerywam ciszę panującą w pomieszczeniu.
- Co
chciałeś zrobić mojej siostrze? - cedzi przez zęby.
-
Sama chciała trochę czułości. - kłamię i odwracam się do niego tyłem.
-
Jasne. Na pewno by płakała, gdyby chciała. - mówi ze złością.
Nic
mu nie odpowiadam. Podchodzę do swojej gitary i biorę ją do ręki. Siadam z nią
na swoim miejscu i dostrajam, gdy przychodzi Eian.
-
Cześć wszystkim! - wita się z typową dla siebie radością i chwyta swój bas.
Biedny zgodził się jednocześnie grać na basie i keyboardzie.
- Już
jestem! - Brennan wpada zdyszany. - Spóźniłem się? - pyta, a ja zerkam na
zegar. Jest dopiero pięć po dziesiątej.
-
Tylko trochę, ale i tak nie ma jeszcze Savannah. - odpieram i wracam do
poprzedniego zajęcia.
Dziewczyna
przychodzi dopiero kwadrans później. Zupełnie na mnie na patrzy, od razu
zabiera się do pracy.
Próba
mija szybko. Żegnam się z członkami zespołu i wraz z McNeely'm idę na lunch.
Idziemy do naszej ulubionej knajpki, gdzie kucharka Michelle doskonale nas zna,
więc mamy posiłki za darmo. Siadamy przy tym samym stoliku co zawsze i
zamawiamy posiłek. Kelnerka udaje się na zaplecze przekazać zamówienie, a my
zaczynamy żywą rozmowę na temat The Heirs.
-
Muzykę mają całkiem spoko, ale ta cała Savannah mnie irytuje. - wyznaje
chłopak.
-
Gdybyś znał ją lepiej, to może by Cię tak nie irytowała. - rzucam bez
zastanowienia.
- Oh
Alex. Chyba musiałeś się zakochać, że Cię nie drażni jej zachowanie. - Eian
trafia w dziesiątkę.
-
Wcale nie. - zaprzeczam szybko. Nie może poznać prawdy.
-
Wiesz, rozmawiałem z Brennanem i on twierdzi jak ja. A on nigdy się nie
myli... - dalej ciągnie temat.
-
Możemy już o tym nie mówić? - pytam poddenerwowany.
-
Państwa zamówienie. - ta sama kelnerka przynosi nam posiłek.
-
Dziękuję. - uśmiecham się serdecznie.
Gdy
dziewczyna odchodzi, McNeely wraca do rozmowy.
-
Przyznaj, kręci Cię ta cała Hudson. Przed kumplem nic się nie ukryje. - patrzy
mi prosto w oczy.
- To
nie jest najlepszy moment na taką rozmowę. Wiesz co, nie jestem dziś głodny. -
wstaję z miejsca i ruszam do wyjścia.
-
Alex, a Ty gdzie bez posiłku? - kucharka wygląda z kuchni.
- Mam
sporo pracy. Muszę już iść. - próbuję się wykręcić.
- O
nie mój drogi. Zjesz ładnie wszystko albo nie wyjdziesz. Do stolika, marsz. -
Michelle, moja ciotka od strony ojca nigdy nie odpuszcza. Pracuje tu od samego
otwarcia. Mój ojciec poprosił ją, by mnie pilnowała tutaj w Los Angeles.
- No
dobra. Ale chcę zjeść na zapleczu. - zabieram swój obiad i idę za ciocią.
Siadam
w kuchni pod ścianą, by jej nie przeszkadzać i zabieram się za swojego kotleta
De'Volay.
-
Lex, widzę, że coś się trapi. Powiedz mi, może Ci pomogę. - Michelle przysuwa
krzesło bliżej i siada naprzeciwko mnie.
- Nie
mogę. - mówię słabym głosem. Na samą myśl jak Hudson cierpiała przeze mnie
zbiera mi się na płacz. - Trudno mi o tym mówić. Nawet rodzicom nie
powiedziałem. - dodaję i biorę kolejny kęs mięsa.
-
Poczujesz się lepiej jak to z siebie wyrzucisz, uwierz mi. - chwyta moją dłoń i
uśmiecha serdecznie.
- To
zrujnowałoby mi życie. Nie chcę o tym mówić, nie chcę o tym pamiętać. - czuję
pojedyncze łzy spływające po moich polikach.
-
Chyba nie chcesz mi przekazać w ten sposób, że kogoś zabiłeś? - patrzy na mnie
z przerażeniem w oczach.
-
Nie, to nie o to. Skrzywdziłem kiedyś kogoś, a teraz przyszło mi z tą osobą
pracować. Nie wiem ile dam radę wytrzymać i nie zrobić nic głupiego ponownie. -
wyznaję i odstawiam talerz na bok.
Nie
wiem też ile czasu dam radę okłamywać innych... Czasami wydaje mi się, że
okłamuję także siebie i muszę bronić się przed samym sobą...
On ma jakiś problem! - widzę to...
OdpowiedzUsuńBuziaki i czekam na next.